Chcę schudnąć 40 kg, 50 kg, 20kg… często od tego zaczynamy poszukiwania diety cud. Zaczynamy dietą Ducana albo kopenhaską. No i tu Was rozczaruję. To nie będzie zachęta do żadnej diety cud, do picia odchudzających koktajli czy o braniu tabletek za miliony monet. Jesteście gotowi?
Od małego byłam duża
Już w podstawówce, zbiorowe ważenie i mierzenie to była trauma. Ale mówili, że z tego się wyrasta. No niestety nie zawsze. Często problemy z żywieniem jedynie się nawarstwiają. Co skutkuje tym, że z dużego dziecka robi się z nas duży nastolatek. W gimnazjum bardzo często spotykałam się z nieprzychylnymi komentarzami. W liceum było lepiej. Trochę udało mi się zrzucić przed studniówką, żeby kupić fajną sukienkę. Potem był powrót do dawnych nawyków i powrót wagi, oczywiście z naddatkiem. Czas studiów to huśtawka, raz w górę raz w dół. Zakończone niestety ze sporym plusem.
Kolejną próbą walki była dieta Konrada Gacy. Niby fajnie, niby chudłam. Ale dieta spowodowała kamienie na woreczku żółciowym, do tego każde odstępstwo od rozpiski to powrót wagi. W między czasie zakończyłam mocno nieudany związek, co niestety też wiązało się zajadaniem problemów. Z czasem w życiu było mi tylko lepiej, ale kilogramy zostały. Łatwiej było mnie przeskoczyć niż obejść. Podglądałam trochę Agnieszkę, którą możecie znać jako Gruba Przesada. Powoli zaczęło docierać do mnie jak wiele błędów żywieniowych popełniam. Jak wiele muszę zmienić. Że nie ma czegoś takiego jak dieta cud. Że nie da się w miesiąc zgubić tego co zbieraliśmy przez 30 lat. Podjęłam decyzję.
Bariatria
Operacje bariatryczne znałam głównie z TLC. Gdy zaczęłam interesować się tematem okazało się, że sama znam kilka osób jakie poddały się operacji lub się do niej szykują. Okazało się, że ChLO (Chirurgiczne Leczenie Otyłości) jest w Polsce refundowane przez NFZ. W październiku umówiłam się na pierwszą wizytę u bariatry w Łęcznej- u doktora Pastuszki. Czas oczekiwania? Ponad pół roku. Pół roku myślenia, czy to aby dobre dla mnie. Czy jestem na to gotowa. Po wizycie okazało się, że to nie tak hop siup i na stół. Po pierwsze, trzeba też schudnąć do operacji- żeby zmniejszyć ryzyko operacyjne a do tego żeby przyzwyczaić się do nowego żywienia.
Poza tym czekała mnie cała seria badań. Operacja zmniejszenia żołądka, której się poddałam to operacja wysokiego ryzyka. Zaczęliśmy od gastroskopii, potem psycholog, dietetyk, pulmunolog, kardiolog, krzywa cukrowa, doppler żył. Przygotowania trwały prawie rok. Do tego zmiana żywienia. Już przed operacją starałam się włączyć 5-6 małych posiłków dziennie. Do tego więcej wody. Żeby było mi łatwiej po.
Operacja
24 lipca, zameldowałam się w szpitalu. Mało mi serce ze strachu nie wyskoczyło. Mąż musiał wysłuchiwać przez całą drogę, że jak bym umarła to ma każdy kosmetyk w necie sprawdzić, bo to dużo kasy warte 😛 Miałam na stół iść następnego dnia jako druga. 25 lipca, okazało się że jednak jako pierwsza. Nie było czasu na stres. Panie pielęgniarki kilka razy pytały mnie o imię i nazwisko. Śmiałam się, że chyba się upewniają czy dobrą osobę wiozą na krojenie 😀 potem rozmowa z anestezjologiem, żeby były ładne sny 😀 Pamiętam, że mówił, że dzisiaj w pakiecie tylko erotyczne ;D
2,5h później obudziłam się już na sali. Żywa 🙂 pierwsze co zrobiłam to napisałam do męża 🙂 po jakimś czasie udało mi się nawet pójść do łazienki. Pierwszy dzień był ok. Drugi wspominam gorzej- trzeba było pić, a tu wszystko wracało. Miałam dość. Wieczorem się popłakałam, że na co mi to było?
Dzień trzeci był zdecydowanie lepszy, wypiłam 1,5 litra wody. Kolejnego dnia do domu 😀
Powrót do domu- fajna sprawa. Ale też wyzwanie. Najbliższe dwa tygodnie to dieta płynna. Rosołki i barszczyki. Do tego zastrzyki, ogarnianie opatrunków. Ale nie było źle. Mamusia i Teściowa gotowały na zmianę jedzonko dla mnie- dzięki kobietki :*
W domu
Kolejną trudną zmianą był powrót do pracy i zmiana diety na papki, które totalnie mi nie szły. Do organizmu dotarło, że kończą się zapasy. Nie będę Wam pisać, że było cudnie, kolorowo i latały motylki. Nie było. Były częste wymioty, męczyłam się wchodząc na schody, trzęsły mi się ręce, było mi zimo- a był środek sierpnia. Zakupy to było wyzwanie- chciało mi się płakać na sam zapach świeżego pieczywa. Walka w głowie, trwa cały czas i tak już będzie pewnie do końca życia.
Gdy zaczęłam jeść normalnie- niemal z dnia na dzień było lepiej. Cały czas zdarza mi się wymiotować, ale sporadycznie. Samopoczucie się unormowało. Ale miany w życiu są duże. Nie chcę już wracać do tego co było.
Jak zmieniło się moje żywienie?
- Śniadanie to świętość- nie mogę wyjść z domu bez śniadania. Kiedyś śniadanie zdarzało mi się jeść o 17. Teraz nie ma opcji, żebym wyszła z domu bez zjedzenia czegokolwiek.
- Jem co 3 godziny- choćby się waliło i paliło to zjeść muszę i już. Ostatni posiłek jem 3h przed snem.
- Maleńkie porcje- operacja wymusza na mnie wielkość porcji. Obecnie nie jestem w stanie zjeść więcej niż ok. 100g jedzenia 🙂
- Jem baaaaaaaaaardzo wolno- gryzę wszystko bardzo dokładnie, tak aby żołądek miał potem łatwiej. A poza tym przecież to w ustach odczuwamy smak jedzenia. Jeśli jemy go mało to chcemy się nim jak najdłużej rozkoszować 😀
- Godzinę po jedzeniu nic nie piję- bo jedzonko musi mieć czas żeby się strawić.
- Zero napoi słodzonych, gazowanych
- Dużo wody niegazowanej- oczywiście nie po jedzeniu.
- Patrzę na to co jem- staram się nie jest rzeczy wysoko przetworzonych, napakowanych cukrem, tłuszczem, solą.
- Przyjemności spożywcze- lody czy jakieś ciacho- tylko od święta. Traktuję je jako posiłek, a nie jako deser. Głowa dzięki temu spokojna 🙂
- Więcej ruchu- nie powiem, że regularnie ale ćwiczę sobie w domu a do tego co jakiś czas, odwiedzam basen 🙂
Sylv
P.S. Może spodobać Wam się tekst o mojej pielęgnacji skóry po operacji KLIK